
Właśnie trwa jeden z takich dni – mama spokojnie pisze notkę, a Jul biega po podwórku z Ciocią M. i Wujkiem Ł. Najpewniej przypomni sobie o mamie, gdy ssanie w żołądku poczuje. Zje naprędce i ruszy dalej poznawać świat, nie obejrzawszy się nawet przez ramię na swą rodzicielkę.
Z
jednej strony uwielbiam takie dni i wyczekuję na nie z
niecierpliwością. Jest to dla mnie czas odpoczynku, pełnego relaksu,
czas gdy mogę podelektować się kawą i przeczytać gazetę bez pośpiechu. W
takie dni nie słyszę ciągle „mama”, nie spędzam pół dnia siedząc na
podłodze, nie gonię za zabawkami, które jakimś dziwnym przypadkiem
znalazły się pod szafką/sofą/ławą… Są to chwile, które mogę poświęcić
sobie i tylko sobie, nie martwiąc się o to, co mój mały odkrywca właśnie
wyprawia. A nie czuję o niego niepokoju, gdyż wiem, że jest w
najlepszych rękach, w jakich może być (no poza mamą i tatą oczywiście
:)) W rękach ludzi, którzy kochają go miłością największą i których on
takową darzy. I miłość tą Jul „wykorzystuje” na 100%. Z Babcią wertuje
książki, z Ciocią pół dnia siedzi w „namiocie” z kocy, z Wujkiem
naprawia rower, a z Dziadkiem karmi gołębie. Równo dzieli swoją uwagę na
wszystkich, żeby czasem nikt nie poczuł się poszkodowany
Nawet dla psa znajdzie czas, bo przecież bez przytulania się do futerka
wizyta nie może zostać zaliczona do udanych. I tylko mama w takim dniu
ma święty spokój… i ładuje akumulatory.

Z
drugiej strony, gdy wizyta dobiega końca i wracamy do domu, jakaś
dziwna tęsknota chwyta mnie za serce. Bo niby byłam przy synku cały
czas, ale jednak inaczej niż na co dzień. Po takim dniu wieczorne
rytuały nabierają większej wartości… Kąpiel, wygłupy w łóżku, układanie
do snu obfitują w masę czułości i miłości. A gdy Julek zasypia potrafię
siedzieć przy nim i po prostu wpatrywać się w jego słodką twarz. I
czuję, że jutro znowu ruszymy na podbój świata, ale tym razem we dwoje –
ja i mój synek. Pełni energii, wypoczęci i stęsknieni za sobą :)
NataliaZdjęcie własne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz