poniedziałek, 16 czerwca 2014

2+2 czyli połączenie idealne :)


Poniedziałek. Koniec wspaniałego weekendu w czwórkę :( Ja, Wiki, Natalia i Jul - zestaw nie do podrobienia :)

Dwa tygodnie temu Natalia zapytała co robię w następny weekend, gdyż ona zostaje sama z Julem i chętnie przyjechaliby do nas. Obecnie "słomiana wdowa", nie mając planów, od razu podchwyciłam temat, a w głowie miałam już wizję co będziemy robić przez 3 dni :) Weekend tylko dla nas z dzieciaczkami.... W planach miałyśmy spacery, kąpiele w basenie, piknik. Niestety pogoda popsuła się - z 32st C spadło do 12st C o_O, dlatego też koncepcja wspólnie spędzanego czasu uległa zmianie. Postanowiłyśmy, klasycznie podczas deszczowej pogody, wyruszyć do jednej z galerii i tam zapewnić dzieciom rozrywkę coby w domu się nie kisić :)
Już w piątkowe popołudnie zwarte i gotowe jechałyśmy z Wiki do Jula na nocleg. Dwie godzinki wspólnego układania zwierzątek na przyczepie, zabawa przeróżnymi pojazdami mechanicznymi Julka, rozsypywania puzzli, rysowania niebanalnymi kredkami, zakończone wspólną kąpielą naszych pociech sprawiły, że dzieciuszki nasze szybko padły :) Późnym wieczorem mogłyśmy spokojnie poplotkować i ustalić plan działania. Oczywiście na gadkach zeszło nam do nocy :)
Sobotnia pogoda nas nie zaskoczyła i tak jak przewidywano  - deszcz, deszcz i deszcz. Zapakowałyśmy auto i w drogę. Maluchy zdążyły zgłodnieć po śniadaniu, toteż zaczęło się od wspólnego posiłku. Chcąc w pełni zaspokoić małe brzuszki, zakupiłyśmy w jednej z restauracji mięsko, lasagne, sałatki no i frytki. Rzecz jasna frytki miały być dodatkiem, a stały się głównym posiłkiem. Eh... a chciałyśmy tak ambitnie :p
Podczas popołudniowych drzemek smyków mogłyśmy bez pośpiechu buszować po sklepach. Udało się zakupić najpotrzebniejsze rzeczy; to jest buty dla Jula i buty dla mnie :)
Potem już był czas tylko na rozrywki dla dzieci. Ile było radochy w kąciku zabaw z kuchnią, garnkami, obok regał z helikopterem i samochodami, a do tego stoliczek, gdzie można było pomalować kredkami. Popijając przepyszny sok ze świeżych owoców o wdzięcznej nazwie "Król Julian", doglądałyśmy naszych pociech.


Wiktoria uwielbia ruchome schody, a więc zaliczyłyśmy kilka wspólnych zjazdów i wyjazdów, po czym udaliśmy się w kierunku wyjścia. Nie obyło się bez zauważenia kolejki z ciuchcią. Za 2zł euforia sięgała zenitu podczas rundek w kolorowych wagonikach. Może o spazmach po skończonej przejażdżce nie będę się rozpisywać ;) 
Lekko zmordowane dotarłyśmy do domu. Dzieci zajęłyśmy ciastoliną, a my mogłyśmy delektować się gorącą kawką. I tak zleciało do wieczora. Kolacja, mycie i do spania :)
Kolejny dzień, pochmurny, ale nie deszczowy, spędziliśmy skacząc na trampolinie, obrywając ledwo dojrzałe porzeczki i agresty, zajadając się poziomkami z krzaczka i biegając za kotem. Plus oczywiście stałe punkty programu - kolorowanie, ciastolina i zabawa autkami.  Na obiad poszłyśmy do dziadków, a tam kotki, piesek i mnóstwo innych atrakcji. Dzieci były wniebowzięte :)


I tak zleciał cały weekend. Pomimo wyczerpania czuję, że mogłybyśmy tworzyć taki "team" codziennie. Było mnóstwo czasu dla dzieci, znalazły się też momenty dla mam, czas na kawę, czas na pogaduchy i poważne rozmowy. Zakończyło się wielkim płaczem Jula, ponieważ nie chciał wsiąść do fotelika i jechać do domu oraz równie wielkim płaczem Wiki, bo ona chce jechać z Julem, robi mamie "papa" i nie ma zamiaru opuścić fotela samochodowego... Jakbym mogła też rozpłakałabym się :p

Ania
Zdjęcia własne.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz