środa, 22 października 2014

Choroba bostońska + prezent urodzinowy Jula.


Choroba bostońska - a cóż to takiego !?! - taka była moja reakcja, gdy lekarka oznajmiła mi jaką infekcję złapał Jul. Co prawda nazwa ta obiła mi się wcześniej o uszy, ale nie znałam ani objawów ani sposobu leczenia tej przypadłości. No i w zeszły piątek zostałam oświecona w tym temacie.

Po nieprzespanej nocy, gorączce i ciągłym płaczu synka z powodu bólu nóżek, z sercem na ramieniu udałam się do przybytku znanego powszechnie pod nazwą ośrodek zdrowia. Pani doktor zbadała Jula - szczególną uwagę zwróciła na jego stopy, rączki i okolice ust. Pokiwała głową i z pełnym namaszczeniem powiedziała: "No jak nic bostońska choroba zakaźna!". Muszę przyznać, że lekko mnie ta nazwa przeraziła ale lekarka pośpieszyła z wyjaśnieniem o co kaman. 

Po pierwsze jest to infekcja wirusowa, określana czasem jako "zespół dłoni, stóp i ust". Dlaczego tak - ponieważ podstawowym jej objawem, poza gorączką, są surowicze pęcherze pojawiające się głównie w tych trzech miejscach - na wewnętrznych i zewnętrznych stronach rąk i stóp, wokół ust i w jamie ustnej. Pęcherzyki te z czasem się powiększają i mogą powodować owrzodzenie. Dodatkowo są bolesne i swędzą. Zwłaszcza te w jamie ustnej, co często powoduje, że dzieci nie chcą jeść i pić. Choroba ta trwa od 7 do 10 dni. A jak się ją leczy - podobnie jak ospę, czyli objawowo. Nie ma na nią leków, a jedynie podaje się środki przeciwgorączkowe i przeciwbólowe. Pęcherzyków niczym się nie smaruje, chyba że ulegną zakażeniu - wtedy wciera się w nie maść z antybiotykiem. Po drugie infekcja ta jest bardzo zakaźna - przenosi się drogą kropelkową lub pokarmową, a rozwija się około 4-5 dni. To tyle informacji od pani doktor.

A jak to było u nas... Zaczęło się od lekkiej gorączki, następnie w nocy Jul skarżył się na ból nóg. Na rano miał lekką wysypkę na stopach i dłoniach, po południu pojawiły się pęcherze na rączkach, wokół ust i na wargach, a także krostki na kolanach i łokciach. Wyglądało to bardzo nieciekawie, więc wizyta w przychodni okazała się niezbędna. Leki jakie dostał synek to syrop przeciwwirusowy, ibum, calcium i witamina C - i tylko tyle. Gorączka ustała po dwóch dniach, wysypka częściowo już znikła, a pęcherze zamieniły się w strupki. Myślę, że za 2-3 dni nie będzie po nich śladu. I tym oto sposobem pierwszą chorobę zakaźną wieku dziecięcego mamy prawie za sobą :)

A teraz z innej beczki ;) Standardowo dostaliśmy zakaz wychodzenia na pole podczas choroby. I jak tu przetrwać ten tydzień w domu, z dzieckiem, które uwielbia przebywać na dworze... Jak zając mu czas, żeby choć na chwilę zapomniało o bólu i dyskomforcie nim spowodowanym... W tych ostatnich dniach strzałem w dziesiątkę okazał się drewniany samochód do rozkręcania na części pierwsze, podarowany Julowi na jego urodziny przez ciocię Anię i Wiki :) Fakt, że synek jeszcze średnio radzi sobie z rozłożeniem i złożeniem autka i pomoc jednego z rodziców jest niezbędna wcale nie zakłócił nam zabawy. To były miłe chwile spędzone razem z dzieckiem, kupa śmiechu, a także nauka dla Jula. Samochodzik skradł jego serce, ale jeszcze bardziej spodobał mu się młotek i śrubokręt, które były do niego dołączone. Prezent zdecydowanie umilił synkowi czas choroby. Poniżej fotorelacja z naszej zabawy (tym razem tata fotografował, a mama bawiła się w pomocnika mechanika).






P. S. Po około 2 tygodniach od ustąpienia u Julka objawów choroby, skóra z jego dłoni i stóp zaczęła złuszczać się i to dosłownie płatami, a po ponad miesiącu także paznokcie u rąk i nóg stopniowo zaczęły odchodzić. Konsultowałam się w tej sprawie z lekarką i ponoć jest to "normalny" skutek uboczny przebytej bostonki.
 
Natalia

Zdjęcia własne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz