Niesiona na fali pozytywnych recenzji i ogromu pochwał skierowanych pod adresem Hevre Tullet'a postanowiłam zakupić dla Julka jakąś książkę jego autorstwa. Mój wybór padł na "Książkę z dziurą". Gdy tylko trafiła w moje ręce, wspólnie z synkiem, zabraliśmy się za wertowanie stron i ...
nic. Książka totalnie nie zainteresowała go swoją treścią, a raczej zawartością, bo liter w niej jest niewiele. Muszę się przyznać, że ja także nie wiedziałam co począć z niektórymi dziurami. Zrażona i zawiedziona odłożyłam ją głęboko na półkę. Zdarzenie to miało miejsce w lecie zeszłego roku, gdy Jul miał niespełna 2 lata. To zdecydowanie nie był jej czas, to nie była jej chwila...
Mijały miesiące, książka kurzyła się na regale, aż pewnego dnia Julek wyciągnął ją i przyniósł mi do "poczytania". Gdy ujrzałam jaką pozycję wybrało moje dziecko pomyślałam - o nie, tylko nie ta książka!!!. No ale musiałam podjąć wyzwanie i zmierzyć się z jej zawartością. Otworzyliśmy ją na chybił trafił i trafiliśmy na stronę ze słoniem. Julek przyglądnął się obrazkowi i stwierdził, że słonikowi brakuje "turu" (czyt. trąby), zamiast której jest dziura. Nie zastanawiając się długo włożyłam rękę w wolną przestrzeń czyniąc z niej brakującą trąbę. Synek oczywiście powtórzył mój gest i zaraz w dziurze wylądowała i jego ręka. Tak oto zaczęła się nasza przygoda z książką. Dobrze widzicie, napisałam przygoda - bo dzieło Tulleta to nie jest typowa czytanka, to wielka przygoda, zarówno dla rodziców jak i dziecka.
Tuuruuu !!! |
Dziura wycięta w grzbiecie książki, na każdej stronie zmienia się w coś nowego, nieoczywistego, zaskakującego. Może być talerzem, otwartą paszczą jakiegoś stwora, wnętrzem brzucha, basenem do którego można wskoczyć czy rondem na drodze. Jej zastosowanie zależy tylko i wyłącznie od naszej wyobraźni (i wyobraźnię tą Julek ma o niebo większą od swojej rodzicielki). Na niektórych stronach to właśnie ona gra pierwsze skrzypce, bo widzimy wyłącznie czarno-białe rysunki. Na innych mamy polecenia, ogólnie naprowadzające nas na pomysł co zrobić z dziurą.
Przy "czytaniu" książki możemy posiłkować się białą kartką, kredkami, flamastrami czy farbkami. Klocki też mogą się przydać, a czasem wystarczą same ręce. Wszystko zależy od naszej inwencji twórczej, bo dzieło to wymaga od nas współtworzenia - dzielenia się swoimi pomysłami i koncepcjami.
Ale wracając do Julka - książka Tullet'a to dzieło zdecydowanie dla dzieci 2 + albo i starszych. Jul ma 2,5 roku i nie każda karta jest dla niego zrozumiała. Można by powiedzieć, że książka ta rośnie razem z nami - wraz z każdym upływającym tygodniem czy miesiącem "bawimy się" coraz większą ilością stron i myślę, że jej pełny potencjał odkryjemy dopiero na etapie przedszkolnym.
Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z naszych zabaw "Książką z dziurą" :)
Jedna z ulubionych stron Julka - gotujemy wirtualną zupę, przyprawiany i mieszamy. No i oczywiście próbujemy czy smaczna czy trzeba dosypać więcej sioli :) |
Co się ugotowało trzeba później zjeść :) |
Potworek też dostaje swoją porcję zupki. |
Do startu gotowi - start!!! czyli wyścigi palcem po białej drodze. |
Celujemy zmiętą kartką do "kosza". |
Do odważnych świat należy - czyli jak Julek nie boi się potwora :) |
Początkowe rozczarowanie publikacją ustąpiło miejsca zachwytowi nad dziełem Tullet'a. Do książki musieliśmy po prostu dojrzeć i obecnie "czytanie" jej jest jedną z ulubionych zabaw Julka. Ciągle odkrywamy nowe zastosowania dziur, więc nie sądzę aby " Książka z dziurą" szybko nam się znudziła. Ze swojej strony polecam zakup tej lub innej pozycji autorstwa Hevre - wspaniała przygoda gwarantowana :)
Natalia
Natalia
Zdjęcia własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz