Dzisiaj chcę i chyba powinnam pochwalić się moją maseczką na twarz! Jest po prostu genialna! Dawno nie miałam efektu "wow!" :) Ale od początku...
Jakiś czas temu obiecałam, że będę recenzować kosmetyki, których używam i które są godne polecenia. Może akurat ktoś skorzysta z mojego doświadczenia ;)
Podczas ostatnich promocji w Mydlarni u Franciszka zakupiłam maseczkę do twarzy. Już nie raz przemiła pani sprzedająca polecała i namawiała mnie na ową maseczkę ale cena zazwyczaj mnie odstraszała a i wygląd - niewielka saszetka - nie zachęcał do zakupu. Tym razem się udało i ją mam. Maseczka odleżała parę dni bo nie miałam chwili czasu i spokoju żeby się wczytać co i jak.
I pięknego przedpołudnia kiedy "oporządziłam" moje dziecko postanowiłam spróbować. Ok, przyznaję - mój pierwszy raz był chyba nie najlepszy :/ Nie wiedziałam jaka proporcja wody do proszku i za bardzo nie miałam wprawy w jej mieszaniu i nakładaniu. Bo maseczka jest w postaci proszku, z którego sami musimy przygotować papkę - jak jest zalecane o konsystencji budyniu - i niezwłocznie nałożyć to grubą warstwą na twarz.
Najlepiej całość wymieszać w czymś typu szejker, bo chyba ciężko byłoby łyżeczką. Wody potrzebujemy naprawdę niewiele. Jak czytamy w sposobie przyrządzania - na samą twarz 1 łyżka proszku; na twarz, szyję i dekolt - 2 łyżki proszku. Aby uzyskać tą pożądaną konsystencję budyniu z moich obserwacji wynika, że jeśli po wymieszaniu odczekamy parę chwil konsystencja będzie ok. Także jak już miałam wszystko przygotowane, zaczęłam nakładać papkę na twarz. Potem 15-20 minut leżakowałam i czekałam na efekty. Ha ha ha! Poniosło mnie z tym leżakowaniem ;) Podobno tak powinno się stosować maseczki, niestety ja takiej możliwości nie miałam - w między czasie wykonałam parę telefonów, powysyłałam maile i zleciało. No ale nawet bez tego leżakowania efekt końcowy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania!
Maseczkę ściągamy jednym ruchem ponieważ po zaschnięciu tworzy się dosłownie maska. Ja trochę kombinowałam i ściągałam ją w kawałkach. Podejrzewam, że trzeba dużej wprawy żeby ściągnąć "na raz", co nie zmienia faktu, że efekt i tak jest oszałamiający.
A więc co zauważyłam :) Moja skóra była niesamowicie gładka! Dosłownie jak pupcia niemowlęcia, jeśli ktoś miał do czynienia ;) I to nie przez godzinkę po zabiegu, a do teraz czyli dwa dni po! Czuję totalne wygładzenie skóry, a jednocześnie jej napięcie i uelastycznienie! Co do rozjaśniania - ciężko mi określić. Ale moja jedna bruzda na nosie, z którą walczę od dłuższego czasu i w sumie to nie wiem skąd się wzięła, prawie znikła! Uwierzycie?! Bo ja przed lustrem stałam parę minut z niedowierzaniem w oczach! Tak ją wygładziło, wypełniło - w sumie to mi obojętne co jej zrobiło - ale jej prawie nie widać!
Maseczki w saszetkach są o różnych gramaturach - 20 bądź 30g. Ja mam 30g i myślę, że wystarczy na dobrych kilka razy. W regularnej cenie 28zł więc warto czekać na promocje i wyprzedaże.
Co mogę więcej napisać - jestem pod ogromnym wrażeniem maseczki i wiem, że chociażbym miała odkładać gorsz do grosza to musi się ona znaleźć w mojej kosmetyczce :) Pani w Mydlarni polecała stosować np. przed jakimś ważnym wyjściem, spotkaniem - teraz już wierzę, że 15-minutowy domowy zabieg może zmienić nasze oblicze ;)
Maseczkę użyłam dopiero raz i możecie zarzucić mi, że po jednym razie co tu oceniać. Ale piszę! Bo jeśli po pierwszym użyciu jest tak rewelacyjny efekt to po kolejnych spodziewam się, że będzie tylko lepiej!
Ania
Zdjęcia własne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz