czwartek, 13 listopada 2014

Minimalizm po mojemu.

Już Wam wspominałam kilka postów temu o mojej ostatniej lekturze, a mianowicie była nią książka blogerki Anny Mularczyk-Meyer "Minimalizm po polsku". Dzisiaj w kontekście bardziej przyziemnych spraw. Streszczać w tym miejscu książki nie mam zamiaru i nie miałoby to też najmniejszego sensu. Powiem tylko tyle, że warto przeczytać. Zakupu pozycji można dokonać chociażby poprzez allegro, gdzie ceny zaczynają się już od 20 zł. Albo jeszcze taniej - po prostu wypożyczyć. Ja chętnie swojej użyczę :)
A ja w tym miejscu chciałabym zrobić swoisty rachunek sumienia sama przed sobą, ale też oficjalnie (jakbym sobie za jakiś czas o czymś zapomniała ;) ). Spisać jakie mam plany po przeczytaniu tej książki, jakie są moje odczucia, z czym się zgadzam, a wobec czego mam wątpliwości.

A więc do dzieła!

Nieubłaganie zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Dla mnie od zawsze, odkąd pamiętam, wiązało się to z przewracaniem domu do góry nogami, największymi porządkami w ciągu całego roku. I taki też mam zamiar teraz, przed tymi świętami. Ale z całkiem nowym nastawieniem. Obiecuję sobie na pewno: pozbycia się sporej ilości ubrań (tak, jeszcze mam ich sporo :/), pozbycia się niepotrzebnego biurka wraz z monitorem z zeszłego wieku, pozbycia się rozlatującej przenośnej szafy -  z tym nie będzie problemu bo jak pozbędę się ubrań to i przenośna szafa na nic :)). Jestem chętna rozdać, jeśli coś się jeszcze nadaje do użytku lub też po prostu wyrzucę. Zyskam w związku z tym więcej przestrzeni w jednym pokoju, który w przyszłości ma być Wiki pokoikiem. Już mam wizję jak on będzie wyglądał :) Ale na tym etapie, na którym teraz jesteśmy, nie ma potrzeby Wikę przenosić do osobnego lokum. Jedyne na czym mi w tej chwili zależy, to na przestrzeni i na uporządkowaniu zabawek, które tam też się znajdują.

Planuję konkretne porządki w mojej garderobie. Przyrzekam samej sobie - będę stosować zasadę - jeśli w danym ciuchu nie chodziłam dłużej niż 14 miesięcy, ciuch idzie w odstawkę (sprzedaż, rozdanie lub wyrzucenie, ewentualnie przeznaczenie na szmatkę). Od jakiegoś czasu staram się stworzyć kapsułkową szafę; wspominałam o niej TU i TU. Dość dobrze mi szło do pewnego momentu, aż doszłam do ubrań, które "przecież na pewno się jeszcze przyda", "ciuch sentymentalny" z którym wiążą się jakieś dobre wspomnienia albo "ciuszek ponadczasowy" - wyczołgany na wszystkie możliwe strony no ale przecież fajny jest i co z tego, ze wstyd samej sobie pokazać się przed lustrem.

Sprawą związaną z moją garderobą jest przechowywanie pościeli. Obecnie nie ma swojego miejsca, a powinna takowe mieć. Mam wielką nadzieję, że po zrobieniu porządków w garderobie, znajdzie się w niej miejsce na pościele, a wtedy znikną one z przyszłego pokoju Wiki. Kolejne wolne tam miejsce :)

W myślach już dawno mam wizję nowej garderoby, którą planuję zrobić od jakiegoś pół roku, ale zawsze jest coś pilniejszego. Są pilniejsze wydatki niż półeczki i wieszaczki. W myśl minimalizmu i ograniczania kosztów mam plan na zagospodarowanie przestrzeni z tego co już posiadam. Co wyjdzie, okaże się w ciągu najbliższych kilku tygodni. A może kiedyś doczekam się garderoby z prawdziwego zdarzenia - z pewnością przyjdzie na nią kolej :)

Myślę też nad konkretną segregacją książek. Od wielu wielu lat, jeszcze od czasów narzeczeństwa razem z moim mężem kupowaliśmy ambitnie różne książki. Głównie o świecie, podróżach, naszej planecie, atlasy, ale też troszkę historii i przyrody. Potem czas studiów, a wraz z nim wiele książek i czasopism tematycznych. Świat tak poszedł do przodu, ze rzadko zdarza nam się z nich korzystać, nad czym bardzo ubolewam. Udało nam się zebrać niemałą kolekcję, ale czy ma sens przetrzymywanie tego a nie korzystanie? Bardzo zastanowił mnie właśnie ten rozdział, poświęcony zbiorom książek, w "Minimalizmie po polsku".

Regał w książkami stoi w gabinecie, który też jest nie lada wyzwaniem. Zgromadziłam tam wszystko co związane z domem (sterty dokumentów, teczek, projektów), z pracą (komputery, segregatory, przepisy, notatniki), z naszymi podróżami (pamiątki, mapy, albumy ze zdjęciami), zainteresowaniami (kolekcje skał i minerałów), po prostu wszystko co jest związane z naszym życiem. W pewnym sensie lubię ten misz-masz. Ma on swój specyficzny charakter. I dlatego tu pojawiają się małe wątpliwości co do minimalizmu. Nie jestem zwolenniczką przywożenia z wakacji walizek z masą pamiątek, ale lubię zakupić coś, co będzie mi się dobrze kojarzyło z podróżą. Zazwyczaj są to przedmioty dekoracyjne, chociaż od pewnego czasu lubię rzeczy, które mogę wykorzystać w codziennym życiu, tak jak np. tacka z mapą Rodos użytkowana przy każdym śniadaniu. Ciężko byłoby mi pozbyć się tych wszystkich pamiątek. Dlatego zostawiam sobie małą furtkę; tutaj pewnie niewiele się zmieni.

Porządki w kuchni - za bardzo nie ma czego ograniczać bo jest minimum z minimum. Szafek mało, a więc i naczyń, garnków i sprzętów mało. Wystarczy gruntowne sprzątanie, ewentualnie lepsze ułożenie i będzie miło :)

Łazienka - lubię swoją łazienkę. Jest duża i dość dobrze zagospodarowana, dlatego też tutaj skupię się tylko i wyłącznie nad strefą kosmetyczną. Za sprawą mojej siostry, która balsamy do ciała chyba zjada na śniadanie, obiad i kolację, popijając płynem do oczyszczania twarzy, a na deser delektuje się podkładami i lakierami do paznokci (testuje wszystko i w wielkich ilościach), wpadłam w mały zachwyt kosmetykami. Od zawsze je lubiłam, ale teraz chcę testować, próbować, mieć :) Zwłaszcza, że kusi mnie wyrobami naturalnymi, pięknie pachnącymi, prostymi a zarazem wyjątkowymi. Myślałam nawet o jakiś recenzjach tego co już przetestowałam - może chociaż tyle pożytku z mojego maksymalizmu w tej kwestii :)

Kolejna sprawa - biżuteria. Dwie lub trzy szkatułki różnorakiej biżuterii, nazbieranej przez lata i oczywiście nieużywanej. Używam tylko tego co mam pod ręką, czyli 2 zegarki na zmianę, 4 pierścionki (w tym obrączka), z którymi się nie rozstaje, do tego 2-3 pary kolczyków plus 2 naszyjniki i złoty łańcuszek. Mam to wszystko w łazience, a do biżuterii w garderobie rzadko kiedy zaglądam. Większość z owej biżuterii nadaje się do wyrzutu - plastikowe cudeńka już dawno straciły swój urok. Lepiej mniej, a naprawdę dobrze dobranej biżuterii mi potrzeba :)

I dochodzę do wszystkiego co związane z dziecięciem. W tym przypadku jest mi ciężko. Bo tak jak jestem w stanie ograniczyć ilość badziewnych zabawek, tak jeśli chodzi o książki czy ubrania, sprawa wygląda całkiem inaczej. Chociaż i nad tymi zabawkami się zastanawiam, ponieważ moje dziecko od jakiegoś czasu uwielbia jajka niespodzianki. Oczywiście uwielbia czekoladę, ale przede wszystkim to, co jest w środku. I walają się po domu pomarańczowe jajeczka - widzę je wszędzie :)
Ubranka - nie trudno się domyśleć, ze mamy ich sporo. Ostatnio stałam się pogromcą ciucholandów ;) I niestety nie umiem w tym temacie być minimalistką. Kupuję to co ładne, co mi się podoba, co wydaje mi się, że będzie idealnie pasować do zakupionej wcześniej bluzeczki czy spodni. Jest oczywiste, że Wika tego wszystkiego nie jest w stanie zniszczyć. Pocieszam się tym, że jakby była druga córka... :D, a jeśli nie, to z pewnością uda mi się sporo sprzedać.

Od zawsze starałam się mieć wszystko poukładane; o mojej miłości do pudełeczek, pojemniczków, koszyczków już chyba wiecie. Uwielbiam mieć wszystko posegregowane, żeby każda rzecz miała swoje miejsce. Ale nigdy nie myślałam o tym w kontekście minimalizmu; że mniej znaczy lepiej. Mam mocne postanowienie i z pozytywnym nastawieniem wchodzę w okres przedświąteczny.

Myślę, ze ten czas warto dobrze spożytkować. Tak tak przedświąteczny czas; już możemy spotkać choinki i bombki w galeriach handlowych, a to znak że święta tuż tuż :))) Niby tak dużo, ale też bardzo mało. Niektórym pewnie potrzeba będzie więcej czasu bo nie łatwo jest zrobić rewolucję w przeciągu miesiąca czy dwóch. Ważna sprawa, o której wspomina autorka to oczywiście kwestia obgadania ewentualnych "porządków" z całą rodziną. Jeśli chodzi o własną garderobę możemy sami o niej decydować, ale jeśli mamy do uporządkowania przestrzeń ze wspólnych "gratów" pasowałoby, aby była to wspólna decyzja. I ja też mam zamiar przedyskutować sprawy z mężem, ale najpierw podsunęłam mu książkę do przeczytania ;)

A jeśli uda nam się chociażby jakąś małą cząstkę naszego życia uporządkować to radość i satysfakcja na pewno będą ogromne. Dlatego ja tak uwielbiam te porządki; czuję wtedy wielką dumę i przyjemność z samej racji przebywania w czystym i schludnym domku. Czuję wtedy zadowolenie i wewnętrzny spokój, czuję, że coś zrobiłam, ogarnęłam, że jest inaczej, jest lepiej. Jest to zadośćuczynienie za trud, wysiłek i zmęczenie, które z pewnością pojawią się podczas porządków. Ale wiem, że warto.

Ania







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz