W naszej wspólnej zabawie była to pierwsza forma takiej aktywności. Do zadania podeszłam więc bardzo serio - zakupiłam paczkę pierników w proszku, kolorowe cukrowe pisaki, polewę czekoladową i różnorakie posypki.
Zwarci i gotowi zabraliśmy się z Julem za ugniatanie ciasta. Synek sam wsypał proszek do miski, dodał jajka, wrzucił masło i zaczął wyrabiać masę swoimi małymi rączkami. Frajdy miał przy tym nie mało, a ja miałam nie mało sprzątania i prania, gdyż piernikowa maź była wszędzie :) No ale coś tam jej w misce zostało i z pełnym namaszczeniem Julek włożył "ciaścio" do zamrażarki.
Kolejnym krokiem było wałkowanie ciasta i tu pojawił się problem - nie posiadam ani stolnicy ani wałka. No ale potrzeba matką wynalazku :) Blat stolika posłużył za stolnicę, a butelka za wałek. Ten etap przeszedł gładko i bez większego uszczerbku dla porządku czy ubrań. Cali szczęśliwi wycinaliśmy foremkami wzorki w piernikowej masie i układaliśmy na blaszce. Następnie ciasteczka trafiły do piekarnika i dzielnie doglądane przez Jula "pietły" się :) I na tym dzień pierwszy naszej piernikowej przygody się zakończył - ozdabianie postanowiłam przełożyć na kiedy indziej.
Pierniczki odczekały swoje i przystąpiliśmy do dekorowania. Cukrowe flamastry, czekolada, posypki poszły w ruch i to dosłownie. Ozdoby lądowały nie tylko na wypiekach ale też na całym stole, podłodze i przede wszystkim w brzuchu Jula. Chcąc nie chcąc musiałam znacznie przyśpieszyć ten etap licząc, że chociaż kilka ciastek uda nam się upiększyć, zanim moje dziecko pochłonie wszystkie dekoracje :) O sprzątaniu "po" może nie będę wspominać ;)
Czy było warto?
Oczywiście :) Nie licząc bałaganu była to przednia zabawa zarówno dla mnie jak i dla Julka.
Co dało nam wspólne pieczenie?
Po pierwsze spędziliśmy razem czas, pośmialiśmy się wspólnie, wzmocniliśmy nasze relacje.
Po drugie Jul poczuł się doceniony i ważny na tyle, żeby mama dopuściła go do pracy przypisanej dorosłym.
Po trzecie nauczyliśmy się czegoś nowego - Julek pracy zespołowej, a zarazem samodzielności w podejmowaniu decyzji; ja - że czasem warto wyluzować w kwestii bałaganu, na rzecz naprawdę świetnej zabawy.
Po czwarte synek rozwinął zdolności manualne, mógł wykazać się kreatywnością i wyobraźnią.
Podsumowując wspólne gotowanie z dzieckiem to nie tylko frajda, ale przede wszystkim kolejny etap pozytywnie wpływający na rozwój malucha. Myślę, że niedługo znowu upieczemy coś razem, bo przecież nie potrzeba świąt, żeby umilić sobie dzień w taki sposób.
Natalia
Zdjęcia własne
Pierniczki odczekały swoje i przystąpiliśmy do dekorowania. Cukrowe flamastry, czekolada, posypki poszły w ruch i to dosłownie. Ozdoby lądowały nie tylko na wypiekach ale też na całym stole, podłodze i przede wszystkim w brzuchu Jula. Chcąc nie chcąc musiałam znacznie przyśpieszyć ten etap licząc, że chociaż kilka ciastek uda nam się upiększyć, zanim moje dziecko pochłonie wszystkie dekoracje :) O sprzątaniu "po" może nie będę wspominać ;)
Oczywiście :) Nie licząc bałaganu była to przednia zabawa zarówno dla mnie jak i dla Julka.
Co dało nam wspólne pieczenie?
Po pierwsze spędziliśmy razem czas, pośmialiśmy się wspólnie, wzmocniliśmy nasze relacje.
Po drugie Jul poczuł się doceniony i ważny na tyle, żeby mama dopuściła go do pracy przypisanej dorosłym.
Po trzecie nauczyliśmy się czegoś nowego - Julek pracy zespołowej, a zarazem samodzielności w podejmowaniu decyzji; ja - że czasem warto wyluzować w kwestii bałaganu, na rzecz naprawdę świetnej zabawy.
Po czwarte synek rozwinął zdolności manualne, mógł wykazać się kreatywnością i wyobraźnią.
Podsumowując wspólne gotowanie z dzieckiem to nie tylko frajda, ale przede wszystkim kolejny etap pozytywnie wpływający na rozwój malucha. Myślę, że niedługo znowu upieczemy coś razem, bo przecież nie potrzeba świąt, żeby umilić sobie dzień w taki sposób.
Natalia
Zdjęcia własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz